środa, 6 lutego 2013

O matczynej miłości- jak to jest naprawdę.

Oficjalnie zostałam mamą 14 lutego 2012 roku. Tak naprawdę poczułam się mamą dużo, dużo później. O samej ciąży dowiedziałam się 2 czerwca, ogromna radość na widok upragnionych II kresek a potem biegiem na pobranie krwi. Beta Hcg wynosiła ponad 51- ciąża. Później radość wspólna, wyczekiwanie na 1 wizytę z wielkim strachem, badania krwi, wszystko dobrze. JEST DZIECKO!
8 miesięcy oczekiwania, wizyty u ginekologa, wpatrywanie się w ekran monitora w czasie usg, kolejne badania. W międzyczasie przeglądanie internetu, buszowanie w sklepach i kompletowanie wyprawki. Wyczekiwanie na początek porodu...
W czasie całej ciąży, tak teraz myślę, sama nie wiedziałam co czuję do tego malucha. Miłość?Pewnie tak, ale też wielkie niedowierzanie, że tam gdzieś poniżej żyje drugi człowiek. Niesamowite- tak zostało do samego porodu.
Do tamtej pory żyłam w nieświadomości,  a z chwilą gdy położna położyła na moim ciele tą mokrą, rozpaloną istotę- wielki szok. Niektóre kobiety mówią, że w chwili gdy widzi się swojego potomka, nagle czują wielkie uczucie, które rozlewa się po ich ciele. U mnie tak nie było. W zasadzie w szpitalu cały czas miałam wrażenie, że opiekuję się obcym dzieckiem. Nie docierało do mnie, że tego człowieka nosiłam pod sercem. Mydlana bańka pękła, a ja przez kolejne 3 miesiące męczyłam się z depresją poporodową.
Wkrótce mój syn skończy rok, a ja nauczyłam się go kochać. Tak- bo nie zawsze jest tak, że miłość przychodzi tak po prostu.
Moja miłość zaczęła się w chwili, gdy zobaczyłam pierwszy świadomy uśmiech syna, a w pełni zaczyna dopiero rozkwitać. Spoglądam na niego, gdy widżę jakie robi postępy- rozczulam się. Radość z każdej nowej umiejętności, każdego uśmiechu czy słowa "mama"- to jest miłość.

A wy jak sądzicie?Miłość do dziecka jest wrodzona tak jak instynkt macierzyński, czy trzeba się jej nauczyć?

poniedziałek, 4 lutego 2013

Pierwszy wpis, czyli o tym, że jestem dziwną matką.

Mój pierwszy wpis na blogspocie. Od razu z grubej rury. Podobno jestem dziwną matką, nienowoczesną, złą, nieczułą, niektórzy wręcz uważają, że patologiczną. Dlaczego?
 Dlatego,  że postanowiłam już będąc w ciąży, że moje dziecko będzie jadło zdrowo. Mój syn ma już prawie rok, a nie dostaje w żadnej postaci cukru prostego oraz soli. Kiedy mówię o tym na forum, inne mamy w głębi duszy myślą, że jestem świrnięta, bo jak to? Maluszkowi odmawiać słodkości?Przeciez musi "poznawać nowe smaki". "Dlaczego mu nie dajesz?Przecież i tak go nie uchronisz, kiedyś w końcu spróbuje słodyczy". Jasne, jestem tego świadoma, lecz dopóki mam wpływ na to, co je moje dziecko- nie dostanie tego syfu.
Jesteśmy dziwni, bo nie dajemy słodkich ulepkowych kaszek największych koncernów dziecięcych. Młody nie zajada się danonkami, kinder kanapkami, monte, jogurcikami z m&msami.  Nie jestem eko mamą, co ostatnio stało się modne. Po prostu wprowadziłam kilka zasad i jestem pewna, że moje dziecko jest szczęśliwe.
Młody je owoce, warzywa w postaci zup, sosów, często też posiłkuje się słoiczkami (wygodnictwo dało o sobie znać;). Uważam, że jest to dobra alternatywa jeśli nie mamy sprawdzonego źródła wędlin, mięs czy ryb. Z przekąsek chrupki kukurydziane czy ciastka orkiszowe dla niemowląt.
Nie do mnie należy osądzanie, jednak jestem pewna swego i wierzę, że moje postanowienie zaplusuje zdrowym, silnym młodym człowiekiem. W końcu jesteś tym, co jesz:)